Komentarze: 0
„W Mieście Władcy będzie wielki grzmot
Szklana Wieża upadnie u progu chaosu
Niebo zapłonie na dwudziestu jeden
Świat ludzi skończy się, kiedy miasto Sawy będzie płonąć”
Nathaniel Naosstre de Aamhe
Wstęp
Ktoś kiedyś powiedział, że ludzkość żyje legendami. Że legendy są
ludziom potrzebne na równi z powietrzem do oddychania. Proklamowane na
początku Ery Xentar nowe królestwo Ziemi – Great Kingdom – chyba o tym
zapomniało. Z biegiem czasu nowoczesna technologia całkowicie wyparła
Magię. Z jakiegoś tajemniczego powodu media solidarnie zaczęły
marginalizować wszystko, co magiczne, inne, nieludzkie. Opowiadano w
sekrecie straszliwe historie o Szarych Płaszczach, nazywanych z
angielskiego Men in Grey – tajemniczych osobnikach, którzy pojawiali
się znikąd i znikali bez śladu. Pod pozorem spokoju dokonywała się rzeź
istot o nadnaturalnych zdolnościach. Służby porządkowe były bezradne.
Sprawy wyciszano „dla dobra toczącego się śledztwa”. Ale zwykli
obywatele i tak wiedzieli, że dzieje się coś dziwnego. Wkrótce potem
sprawę domniemanych terrorystycznych ataków przejęła SHIELDi
- supertajna agenda rządowa powszechnie znana pod nazwą Majestic
Office, która zajmowała się ściganiem szczególnie groźnych przestępców
oraz kontrwywiadem. Media zaczęły unikać tematu Men in Grey, zrzucając
winę na tak zwanych adeptów Craftu. Ofiary stały się w opinii
społecznej przestępcami. Jednak nie zatarło to pamięci o Szarych
Płaszczach.
Zaniepokojony król powołał do życia agencję SMARTii, powszechnie
nazywaną po prostu Białą Gwardią. Elitarną grupę komandosów,
wyszkolonych i wyposażonych specjalnie do walki z przeciwnikami o
nadnaturalnych zdolnościach. Ale nawet to nie pomogło. Men in Grey
pozostawali nieuchwytni. Cicha wojna na wyniszczenie nadal trwała,
zamaskowana pod pozorami prawa i porządku. Lokalni książęta
zdecydowanie popierali SHIELD, obawiali się bowiem groźnej obecności
Białych Gwardzistów odpowiadających bezpośrednio przed władcą Xentar.
Król natomiast wiedział o machinacjach, ale bez dowodów ryzykowałby
otwarty bunt książąt. Kraj zaangażowany był w galaktyczny konflikt,
wojna domowa stałaby się gwoździem do trumny. Jednakże pozakulisowe
przepychanki pomiędzy SHIELD i SMART wydawały się nie mieć końca, gdyż
Biali Gwardziści byli potężni ale bardzo nieliczni.
I wtedy pojawił się ON. Potężny „archanioł” dzierżący ognisty miecz.
Był pierwszym normalnym człowiekiem, który poważył się zaatakować Men
in Grey. Taka przynajmniej panowała opinia. Nazywano go różnie:
człowiek tysiąca śmierci, The Neverdead, The Living One. Wysocy Elfowie
określali go w swoim języku mianem N'daethedd D'ahhoinn, czyli
„nieśmiertelny śmiertelnik”. Ale najpowszechniej i najchętniej był
nazywany innym imieniem bojowym. The Archangel. Wieść o nim
błyskawicznie obiegła Great Kingdom. Ów tajemniczy heros stał się
symbolem nadziei w najczarniejszych momentach ludzkiego życia. Obawiano
się publicznych dyskusji na jego temat. Nikt nie miał ochoty stanąć
twarzą w twarz z Szarymi Płaszczami. Ale legenda o Archangelu rosła w
miarę kolejnych wyczynów. Nikogo nie obchodziło, kim on tak naprawdę
jest. Ale dla wielu bardzo ważny był fakt, że ktoś taki istnieje.
Człowiek, nad którym śmierć nie ma władzy. Ten, który był, jest i
zawsze będzie.
Great Kingdom upadło. Cywilizacja ludzi zniszczyła samą siebie. Trwały
i stabilny na pozór świat supernowoczesnej ludzkiej technologii obrócił
się w proch w jednym, oślepiającym, termonuklearnym błysku. A potem
nadszedł pierwszy dzień trzynastego tysiąclecia. Armageddon. Magiczny
kataklizm o niespotykanej sile. Zerwana została jakakolwiek łączność
pomiędzy ludzkimi osadami. Miasta, drogi, linie energetyczne - wszystko
to zostało doszczętnie zniszczone. Przestała istnieć jakakolwiek władza
czy porządek. Magia ponownie wyszła z ukrycia i opanowała zrujnowany
świat, triumfując na gruzach nowoczesnej technologii. Natura
błyskawicznie wykorzystała szansę. Pełne zwierząt i magicznych potworów
puszcze rozrosły się tak, że podróże z osady do osady przestały być
możliwe dla większości ludzi. Zdezorientowani śmiertelnicy powrócili do
prastarych nazw, wziętych z języka długowiecznych Wysokich Elfów. Nazw
tych przez tysiąclecia używali jedynie izolowani od społeczeństwa
Magowie. Nastała Era Chaosu. Zmieniło się wszystko. Wszystko, tylko nie
legenda o Archangelu. Bo w przeciwieństwie do Great Kingdom, legenda
była niezniszczalna.
Epizod 0 - Cień śmierci
Najpierw było białe światło, potem zimna biel. Oślepiająco jasna pustka
portalu stworzonego przez Kryształ Natury wessała podróżnika i w ułamku
sekundy rzuciła go tysiące kilometrów od miejsca, z którego wyruszył.
Ale nicość ustąpiła nagle miejsca mrokowi pochmurnego nieba i szarości
skalistej ziemi. A potem były ręce i nogi zawieszone w powietrzu. Był
gwiżdżący w uszach wiatr oraz kamieniste dno wąwozu pędzące mu na
spotkanie. Ból rozszarpywanego przez ostre skały ciała. Aż wreszcie
wszystko pochłonęła ciemność.
Reiko Okami oczywiście nie pierwszy raz podróżował z pomocą elfickich
Kryształów Natury, ale pierwszy raz został przechwycony. Teoretycznie
zawsze istniało takie niebezpieczeństwo. Kryształy Natury nie
transportowały drogą teleportacji, tylko za pomocą transmisji w polu
Magii, co umożliwiało przechwycenie przesyłki po drodze. Coś takiego
było jednak tak trudne do przygotowania i przeprowadzenia, że nawet
Magowie woleli inne metody. Wypluty wysoko w powietrzu młodzieniec
roztrzaskał się o górskie skały. Taki wypadek oznaczałby koniec każdego
człowieka w ReWorld. Każdego, poza Reiko. Okami nie miał w żyłach ani
kropli krwi innych ras, a jednak był inny od pozostałych ludzi.
Wielokrotnie wymierzano mu potężne ciosy i rozrywano jego ciało na
kawałki, a i tak zawsze budził się co najwyżej lekko oszołomiony. Nie
imała się go również starość. Nie był jednak z tego wszystkiego
zadowolony. W praktyce bowiem jego przypadłość wiązała się z wiecznym
cierpieniem, wiecznym bólem, wiecznym oglądaniem śmierci innych. Śmierć
nieustannie ścigała Okamiego. Czaiła się z daleka niczym złodziej, nie
mogąc go dopaść. Dopadała jednak innych, przypominając mu o swojej
obecności. Czasami Reiko myślał, że to z powodu jego nieśmiertelności
umierają inni. Przychodziło mu nieraz do głowy, że to zemsta. Zemsta ze
strony śmierci za jej bezradność wobec niego.
Reiko Okami był Messulethe, Mordercą Magów posługującym się w walce
Magią, energią ciała i energią umysłu. Od niepamiętnych czasów istniało
powiedzenie „Messulethe znaczy śmierć”. Profesja Messulethe oznaczała
coś gorszego niż bycie trędowatym. Umiejętności Messulethe w ogromnym
stopniu narażały na rezonans ciemnych uczuć, co prowadziło większość
Morderców Magów na ciemną stronę. Okami stanowił wyjątek, ale przecież
nie miał tego napisanego na czole.
Reiko nie był w Parn od dwunastu tysięcy lat, chociaż tu się wychował.
Uciekł stąd, wyrzucił z pamięci przeszłość, dawne imię i dawne
znajomości. Odchodził jako bezimienny zbieg oskarżony o ludobójstwo i
ścigany listem gończym. Złowrogi adept Craftu. Kiedyś tacy jak on mieli
wielkie szczęście, jeśli dożywali aresztowania. Teraz wracał tu jako
żywa legenda. Pomimo to nie miał złudzeń, że ktoś go radośnie powita.
Messulethe nigdy nie bywali witani. Ale wyszedł z założenia, że kiedyś
i tak będzie musiał wrócić.
* * *
Kamieniste dno wąwozu było pozbawione jakichkolwiek atrakcji. Straż w
takim miejscu nadwyrężała nawet niepojętą cierpliwość Niezmarłego.
Niemniej gargulec czekał na swą ofiarę - wtopiony w otaczające go
skały, niezauważalny, niewidoczny, zmieniony w kamienną statuę i niemal
martwy. Zimny potwór, ożywiany wyłącznie płonącym w jego ciele
magicznym zaklęciem. Miał pojmać więźnia. I zamierzał wypełnić zadanie,
bo służba u tego nudnego Maga, który go stworzył, trwała zdaniem
kamiennego monstrum i tak zbyt długo. Ale ten jeden raz będzie jeszcze
cierpliwy. Ten jedyny raz.
Nagle powietrze ponad wąwozem błysnęło i zafalowało. Z wysoka spadł
bezwładny kształt ludzki. Wysoki i niewiarygodnie chudy młodzieniec o
ciemnobrązowych włosach, odziany w dziwne, srebrne ubranie ze złotymi
pasami po bokach nogawek i rękawów. Okulary na nosie intruza były
natomiast nie lada atrakcją. Tylko krasnoludowie pamiętali jeszcze
sztukę ich wyrabiania. Niezmarły dostrzegł także nikły blask runów na
skórzanych rękawicach i butach. Peleryna nieznajomego załopotała w
powietrzu i owinęła się wokół jego sylwetki, skutecznie uniemożliwiając
zorientowanie się w porę w sytuacji. Gargulec nawet nie depetryfikował.
Upadek z tej wysokości musiał być dla człowieka śmiertelny. A jeśli nie
upadek, to na pewno lądowanie na ostrych skałach.
Ale coś było nie tak. Rozszarpane na skałach szczątki błysnęły, jęknęła
przestrzeń, zadrżała ziemia. W powietrzu zamigotał kolisty symbol.
Piktogram, na widok którego każdy, kto go rozpozna, powinien zadrżeć.
Gargulec jednak nie wiedział z czym ma do czynienia. Zapomniana przez
świat potężna, prastara Magia z przeszywającym świstem obudziła się do
życia. Zmiażdżony tors i pęknięta czaszka nieznajomego drgnęły,
przenikająca powietrze energia potoczyła je po kamieniach. Magiczny
symbol zapłonął jeszcze potężniej i pokrwawione fragmenty zwłok z wolna
poszybowały w górę, koncentrując się wokół tułowia i głowy. Blask Magii
i suchy trzask uwalnianej w przestrzeń ogromnej energii. Strzępy
ubrania, fragmenty skóry, mięśni, krople krwi - wszystko to zawirowało
w powietrzu. Twarz z wolna zaczęła przybierać rozpoznawalne kształty, a
oderwane członki przyrastały do korpusu. Krew wąskimi strużkami wlewała
się w głąb otwartych jeszcze ran, zrastała się rozerwana skóra. A po
chwili na skałach leżało znów kompletne ludzkie ciało pokryte strzępami
srebrzystego ubrania. Dziwny materiał nie dawał się porwać podmuchom
wiatru. Wydawało się wręcz, że poszczególne strzępy stopniowo łączą się
ze sobą.
Półnieśmiertelnyiii? Gargulec nawet się z tego ucieszył: będzie więcej
zabawy. Zwykli ludzie byli tak paskudnie delikatni. Monstrum nie uznało
jednak za stosowne sprawdzić, czy cel jeszcze żyje i czekało spokojnie
w bezruchu. Po kilkunastu godzinach stw miał już niemal pewność, że
kiedy nieznajomy się przebudzi, to będą kłopoty. Tak długo regenerowały
się z reguły tylko istoty niewyobrażalnie potężne. Dlatego monstrum
cieszyło się każdą spędzoną w spokoju chwilą.
Ponad więźniem i jego strażnikiem unosiła się kobieca postać.
Niewidzialna, niesłyszalna i niewyczuwalna dla innych kobieta‑duch
spoglądała na nieprzytomnego Okamiego z lekkim niesmakiem. Tak łatwo
dał się podejść.
Kiedy Okami się przebudził, była już noc. Wiedziony odruchem bojowymiv
nie otworzył oczu ani nie poruszył się po przebudzeniu. Wyczuł, że jego
magiczne ubranie już się zregenerowało, ale większość inwentarza i tak
została zniszczona na skutek upadku. Zlustrował otoczenie wszystkimi
zmysłami Messulethe, poza Internal Eyev, kte było łatwo wyczuwalne w
polu Magii. Niewiele się dowiedział. Najwyraźniej w pobliżu nie było
żywych istot. Chociaż zaraz... Tak, po chwili Reiko wyczuł kogoś, jakąś
kobietę. Nieznajoma była zdenerwowana, najwyraźniej umykała przed
pogonią. Wysoko w powietrzu Okami dostrzegł nikłe kobiece sylwetki w
postrzępionych szatach. Wiedźmy! To mu dawało dwie informacje. Po
pierwsze: najwyraźniej wylądował w Gach Za Mgłą, nie w Zapomnianym
Lesie, czyli w sumie niedaleko celu. Po drugie: wiedźmy ścigały tę
tajemniczą kobietę, ale najwyraźniej bały się zmierzyć z nią
bezpośrednio. Tymczasem intruzka zbiegała już po kamienistym zboczu
wąwozu...
O wiedźmach niewiele było wiadomo. Nie lubiły się z Magami, którzy
patrzyli na nie z góry. Nie tolerowały wtrącania się w swoje sprawy.
Były zamkniętą społecznością o wybitnie feministycznym charakterze.
Wieść niosła, że rzadko wiązały się na stałe z mężczyznami i że często
sypiały także z kobietami. Tradycyjnie nienawidziły się z Szarymi
Elfkami, choć jednocześnie krążyły pogłoski o tym, że klan Death‑Root
przewodzący wiedźmom jest z tą rasą spokrewniony. Reiko był zdania, że
wiedźmy po prostu chciały mieć mężczyzn Srebrzystego Ludu dla siebie.
Nie bez powodu zresztą o pewnego rodzaju kobietach mówiło się wśród
herosów „nienasycona jak wiedźma”.
- Troje to już tłum - mruknęła unosząca się blisko Okamiego
niewidzialna kobieta imieniem Angie Grabov. - Ciekawe, co na to ten
kamienny osioł. Coś mi mówi, że on nie lubi tłumów.
Reiko w jednej chwili zerwał się na równe nogi, przywołując z pamięci
piktogram materializujący energomiecz. Nie sięgnął jednak Aurą w stronę
oręża, nie aktywował go. Nie chciał walczyć. Chciał porozmawiać.
Nieznajoma była wysoką i piękną kobietą, o smukłej i wiotkiej sylwetce.
Jej ruchy cechowała gracja i zręczność właściwa tylko Elfom. Ani razu
się nie zachwiała na śliskich i stromych kamieniach. Białe, jedwabiste
włosy przybyszki spływały aż za ramiona. Na jej plecach widniał
potężny, stalowy łuk refleksyjny i kołczan strzał. Była to broń
wymagająca potwornej siły. Tylko przedstawicielka jednej rasy byłaby
skłonna walczyć taką bronią. Szara Elfka.
Wojowniczka na widok Okamiego zręcznie skręciła, w jednej chwili zdjęła
w biegu łuk z pleców, kładąc strzałę na cięciwie. Widząc jednak
uniesioną w pokojowym geście dłoń Reiko opuściła broń. Ani na chwilę
nie przerwała skakania po głazach.
- Wiedźmy! - krzyknęła ostrzegawczo w stronę Okamiego. - Chodź!
Nie bawiła się w dystyngowaną mowę, co tylko potwierdzało jej
pochodzenie. Wysokiej lub Leśnej Elfce to samo ostrzeżenie zajęłoby
pięciokrotnie więcej czasu.
Ruszył w stronę nieznajomej. Nagle pobliskie głazy zalały się
krwistoczerwoną łuną Czarnej Magii, błysnęły w ciemności groźne ślepia.
Ciało Reiko obróciło się niczym pchnięte niewidzialną sprężyną, z
sykiem wyrosła z rękojeści różnobarwna klinga energomiecza. Grzmot.
Prostujący sylwetkę gargulec rozpadł się, trafiony lecącym z
naddźwiękową prędkością pociskiem. To Elfka ugodziła agresora strzałą.
Ale bestia po chwili scaliła się na powrót. Gargulce łatwiej pokonać
niż zniszczyć.
Messulethe wykonał kilka lekkich kroków w bok, młynkując trzeszczącym
ostrzem energii. Elfka tymczasem zbiegła na dno wąwozu trzymając łuk
gotowy do strzału. Stanęli obok siebie.
- Pułapka! - rzuciła Elfka. - Czekał tu na któreś z nas. Jestem Danna Voll`Tae.
Większość herosów miała zwyczaj ukrywania swojej tożsamości przed
osobami niepowołanymi przez podawanie prawdziwego imienia i nazwiska,
które nie były powszechnie znane. Nie było to kłamstwem, ale Okami i
tego wolał unikać. Wypracował już sobie tekst na takie okazje.
- Moje imię nic ci nie powie - skrzywił się, uważnie lustrując
gargulca. Przeciwnik nie wyglądał na słabeusza. Najwyraźniej jakiś Mag
naprawdę się postarał.
- Jak cię zwą? - Danna była bardzo konkretna, jak na kobietę.
Nie dała mu wyboru. Pytała niemal wprost o imię bojowe. Reiko Okami
nigdy nie kłamał, a nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby wzbudzenia
podejrzeń Szarej Elfki otwartą odmową.
- Nazywają mnie Archangel - odpowiedział niechętnie. Nie lubił się
chwalić swoim imieniem bojowym. Z satysfakcją jednak usłyszał, jak
Elfka wciągnęła ze zdumieniem powietrze.
- TEN? - spytała kobieta. Otrzymawszy potwierdzenie, dodała: - To zaszczyt walczyć u twego boku.
W tej chwili jednak gargulec wybił się błyskawicznie w powietrze.
Wylądował tuż obok nich. Zamierzył się do ciosu. HUK! Strzała Danny
odrąbała przeciwnikowi prawe ramię. Odruch rzucił Okamiego w bok,
opierając się na lewej dłoni Messulethe ciął energomieczem, wykonał
gwiazdę, stanął ponownie na nogach. Kamienne skrzydło gargulca już się
składało na powrót w całość. Niezmarły uderzył w grunt czerwonawym
promieniem, zamieniając krzew w kamień. Okami i Elfka wykonali
oszczędne uniki, wzięli przeciwnika między siebie. Gargulec skoczył,
Danna wykorzystała to, posyłając w ślad za nim z głośnym hukiem trzy
kolejne strzały. Reiko Okami złożył dłonie ponad głową. Ziemia zaczęła
drżeć. Świat na moment zamarł, czując nikły powiew zbierającej się do
ciosu potężnej Magii. Słowa wypowiedziały się niemal same. Były jak
klucz, otwierający drzwi do innej rzeczywistości. Magia, Aura i PSI
Okamiego skoncentrowały się wokół tych słów, nadając im realną moc.
Zamieniając puste słowa w broń, zdolną spopielić przeciwnika.
Zamieniając zwykły, ludzki głos we wstrząsające nieboskłonem,
odbijające się i powracające falami potężne wołanie.
- Ognista pięść olbrzyma!
Reiko Okami czuł smutek i gniew za każdym razem, gdy wypowiadał te
słowa. Jego firmowe uderzenie oryginalnie pochodziło z języka
angielskiego. Zawierało głęboko zaszytą aluzję do czasów Xentar. Aluzję
zrozumiałą tylko dla niego samego. To właśnie ukryte znaczenie
spowodowało, że ten atak stał się ulubioną bronią i znakiem
rozpoznawczym jego samego jako Archangela.
Gargulec skrzyżował szpony przed sobą w beznadziejnym bloku. Jaskrawy
podmuch energii obrócił go w proch. Czy to koniec? Nie! Przeciwnik
wyłonił się ze skalistego podłoża tuż obok Okamiego i wgniótł go jednym
uderzeniem w ścianę wąwozu. Już po chwili znikł w głębi gruntu i
wyłonił się obok Danny. Elfka odskoczyła, ale padła, chwycona
pazurzastą dłonią za kostkę. Krzyk. Potężne uderzenie zmiotło kobietę
jak piórko, wybijając nią całkiem sporą niszę w skalistej ścianie. W
przypadku ludzi uderzenie z taką siłą o skały byłoby śmiertelne. Danna
była jednak Szarą Elfką. Jej magicznie wzmacniane ciało posiadało
nadnaturalną siłę i odporność, a przy tym było obdarzone ogromnymi
możliwościami regeneracyjnymi.
Gargulec obrócił się powoli w stronę Okamiego...
Messulethe usłyszał odbijający mu się w głowie krzyk Elfki. Krzyk bólu,
strachu, rozpaczy. Taki, jak wtedy... We wnętrzu Messulethe obudziła
się uśpiona bestia. Wewnętrzna siła, którą młodzieniec nazwał Demonem,
znów podnosiła głowę... Reiko wiedział, że nie powinien się zgodzić,
nie powinien dać się ponieść emocjom, ale gniew Demona rezonował z jego
własnym gniewem. Powalony na ziemię Archangel powoli podniósł głowę,
spojrzał na stojącego ponad nim nieumarłego potwora. W
ciemnoniebieskich oczach Messulethe pojawiło się coś nowego: blask i
moc. Potęga przekraczająca jakiekolwiek ludzkie i nieludzkie
wyobrażenia. Nienawiść wykraczająca poza jakiekolwiek granice zdrowego
rozsądku. W tych oczach pojawiła się wieczna ciemność, bezdenna otchłań
mąk. Pojawiła się w nich krew i zagłada, tortury, ogień i śmierć.
- Nie powinieneś... - głos wydobywający się z ust Okamiego charczał z
wysiłkiem, dławił się słowami, rezonował echem niezmierzonej mocy.
- Nie powinieneś tego robić... bo teraz... ja... ROZERWĘ CIĘ NA STRZĘPY!
Oczy Okamiego rozjaśnił na krótką chwilę oślepiająco jasny, wibrujący
blask - niczym piorun zwiastujący burzę. Messulethe zerwał się
błyskawicznie, uniósł prawą pięść do potwornego ciosu. Ziemia ponownie
zaczęła drżeć, postać Reiko oblała się nadnaturalną poświatą.
Uderzenie! Cios jak piorun, jak młot, niepowstrzymany, niespodziewany,
niemożliwy do zatrzymania, niemożliwy do zniesienia... Cios jak odłam
słońca! Gargulec w jednej chwili rozpadł się w proch, rażony mocą
daleko przekraczającą siłę zaklęcia wiążącego go ze światem materialnym.
Reiko Okami nagle zachwiał się. I padł na twarz, na skały. Nie usłyszał
już łoskotu odsuwających się kamieni, nie poczuł obejmujących jego
twarz pokaleczonych rąk Szarej Elfki. Zapadł w głęboką, spokojną
ciemność...
- Jesteś... - szepnęła nad nim Danna. - Czekaliśmy tak długo, a ty byłeś tuż obok. Jak to się stało, że cię nie poznaliśmy?
* * *
Okami odzyskał przytomność i natychmiast otrzeźwił go blask słońca,
oświetlającego wąwóz. Wstał, krzywiąc się z bólu. Jego ciało jeszcze
nie doszło do pełnej sprawności, zasoby manavi też się nie
zregenerowały. Natychmiast jednak zapomniał o bólu na widok trupów.
Skaliste dno wąwozu było czerwone od krwi. Obgryzające zwłoki wilki
odbiegły na bezpieczną odległość, po chwili niechętnie odeszły. Jedno z
ciał spowodowało, że Reiko potrząsnął ze zdumieniem głową, jakby chciał
się otrząsnąć ze snu. Pokrwawiona, poszarpana pociskami do samych
mięśni leżała na skałach Szara Elfka, Danna Voll`Tae... Prawą dłonią
daremnie próbowała zatamować krwawienie z rozdartej tętnicy szyjnej.
Okami podbiegł i założył na ranę barierę Aury. Dopiero teraz z bliska
dostrzegł, że Szara Elfka musiała być młoda jak na standardy tej rasy.
Zauważył też, że białka jej oczu nadal mają lekko żłtawy odcień.
Walczyła z wiedźmami w postaci bestii... Próbowała go bronić...
- Poznałam cię... - szepnęła cicho po chwili, bezradnie układając głowę
na kamieniach. Jej głos rwał się i drżał z wysiłku. - Ognistoręki...
Płomiennooki... wreszcie cię znaleźliśmy... po tylu wiekach...
- Nic nie mów - położył jej palec na ustach. - Jesteś słaba.
- Nie przeżyję - odparła ze słabym uśmiechem. - Próbowałam cię
bronić... Walczyłam... ale było ich zbyt wiele... Wybiłam je, ale...
Przepraszam...
- Nie przepraszaj - skrzywił się. - To ja je tu ściągnąłem. Zabiłem
komara, a przyciągnąłem w zamian całe stado... Naraziłem cię, a teraz
nie mam mocy, by cię wyleczyć.
- Jak tylko poczułam twoją Magię... wiedziałam, że to ty...
- uśmiechnęła się umierająca Elfka. - Czułam, że cię znajdę...
Marzyłam, byś wybrał... właśnie mnie... Bym to ja była... tą
obiecaną... i wypełniła odwieczne przeznaczenie... naszego rodu... Ale
los ze mnie zakpił... Byłam tak blisko... Tak blisko...
Okami nie rozumiał nic z tego, co mówiła. Ale w takiej chwili nie
należało prosić o wyjaśnienia. Zresztą tyle dziwacznych wspomnień
tłukło mu się nieraz po głowie. Obcych wspomnień z innych czasów i
miejsc. Może i to kiedyś się jeszcze wyjaśni.
- Dorothy, moja towarzyszka, kobieta... Porwał ją... Ozuno, Mag...
Zniewolił ją... - Danna najwyraźniej coraz gorzej się czuła, robiła
coraz większe przerwy między zdaniami. - On chce... chce by zabijała...
dla niego. Musisz ją... Musisz... Obiecaj. Jeśli coś do mnie... chociaż
sympatię... obiecaj mi to. Proszę... - ostatni wyraz wypowiedziała tak
miękkim głosem. Nikt jeszcze do Reiko takim tonem nie przemawiał, nikt
mu nie patrzył w oczy z taką gorącą prośbą, z takim bezbrzeżnym
oddaniem, z takim uwielbieniem. Nigdy nie potrafiłby tego zignorować.
Messulethe czuł się obezwładniony tym obcym uczuciem, które go nagle
opanowało. Nie byłby w stanie odmówić nawet, gdyby chciał, a nie
chciał. Poza tym nie mógł przecież odmówić umierającej Szarej Elfce z
książęcego rodu Voll`Tae. Być może była to ostatnia Szara Elfka tak
wielkiej krwi. Spojrzał dziewczynie w oczy, kiwnął głową. Uśmiechnęła
się. Danna przez chwilę leżała z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem
na twarzy. Jeżeli to, co mówiła o swoim rodzie i jego przeznaczeniu,
nosiło jakieś znamiona prawdy, to nie było dla niej większego szczęścia
niż świadomość, że nie jest mu obojętna. Zresztą, jak niby nie polubić
tej ślicznej i odważnej Szarej Elfki? Wiedziała, że przybierając postać
bojową skazuje się na niechybną śmierć, musiała też znać opowieści o
jego nieśmiertelności. A mimo to poświęciła świadomie swoje życie, byle
tylko go nie opuścić w potrzebie. Dla Reiko, przyzwyczajonego do
niedźwiedzich przysług, bezczelnych zdrad i nieczystych zamiarów, było
to bezdyskusyjne bohaterstwo.
- Marzyłam... że cię spotkam... - dziewczyna ledwie utrzymywała powieki
w górze. - Czułam to... A teraz... muszę umrzeć... Gdybym mogła...
powiedzieć innym...
Wyczerpana mówieniem Szara Elfka zamknęła oczy, oddychając ciężko.
Okami czuł się rozdarty na pół. Nienawidził takich chwil. Nienawidził
być bezradnym wobec cierpienia innych. Niestety nic nie mógł zrobić.
Szarzy Elfowie należeli do ras prawie wymarłych. Żyli jeszcze tylko tu
i ówdzie w górach. Tępiły ich wiedźmy, Magowie, ludzie. Inni Elfowie
zupełnie się ich losem nie przejmowali. Były nawet teorie, że Szarzy
Elfowie tak naprawdę wcale nie są Elfami. W każdym razie oni ginęli.
Tak jak ta dziewczyna.
- Zimno mi... - jęknęła cicho. - Przytul mnie...
Uśmiechnęła się, gdy spełnił jej prośbę. I tak uśmiechnięta i spokojna
wydała ostatnie tchnienie. Okami wstał dopiero po długiej chwili.
Przywołał energomiecz, zarzucił ciężkie ciało Elfki na plecy i ruszył
powoli. Miał jeszcze co najmniej dwie rzeczy do zrobienia. Pochować tę
wojowniczkę i wypełnić jej ostatnią prośbę. Wiedział, gdzie mieści się
zamek Ozuno, Czarnego Maga. Nie było to daleko. Ozuno nie był nawet
członkiem Rady Parn, więc do wybitnych Magów się nie zaliczał. Ale
wejść do jego zamku i wyjść w całości raczej nie będzie łatwo.
Chociaż z drugiej strony co takiego mogło go w tym zamku spotkać? Okami
nie mógł przecież umrzeć. A nawet jeśli, to myśl o śmierci wcale nie
robiła na nim wrażenia. Próbował przecież umrzeć już niezliczoną ilość
razy.
Na samą myśl o losie tej Elfki Reiko Okami poczuł, jak jego krew
przemienia się w rozpalone żelazo. Nie pozwoli, by jej śmierć poszła na
marne! Prawo zemsty i krwi musi zostać wypełnione. Oko za oko, ząb za
ząb, krew za krew i życie za życie. Nie wolno mu się wycofać. Archangel
zawsze dotrzymuje słowa!