Archiwum kwiecień 2009


kwi 16 2009 koridor
Komentarze: 0


„W Mieście Władcy będzie wielki grzmot
Szklana Wieża upadnie u progu chaosu
Niebo zapłonie na dwudziestu jeden
Świat ludzi skończy się, kiedy miasto Sawy będzie płonąć”

Nathaniel Naosstre de Aamhe
Wstęp

Ktoś kiedyś powiedział, że ludzkość żyje legendami. Że legendy są ludziom potrzebne na równi z powietrzem do oddychania. Proklamowane na początku Ery Xentar nowe królestwo Ziemi – Great Kingdom – chyba o tym zapomniało. Z biegiem czasu nowoczesna technologia całkowicie wyparła Magię. Z jakiegoś tajemniczego powodu media solidarnie zaczęły marginalizować wszystko, co magiczne, inne, nieludzkie. Opowiadano w sekrecie straszliwe historie o Szarych Płaszczach, nazywanych z angielskiego Men in Grey – tajemniczych osobnikach, którzy pojawiali się znikąd i znikali bez śladu. Pod pozorem spokoju dokonywała się rzeź istot o nadnaturalnych zdolnościach. Służby porządkowe były bezradne. Sprawy wyciszano „dla dobra toczącego się śledztwa”. Ale zwykli obywatele i tak wiedzieli, że dzieje się coś dziwnego. Wkrótce potem sprawę domniemanych terrorystycznych ataków przejęła SHIELDi - supertajna agenda rządowa powszechnie znana pod nazwą Majestic Office, która zajmowała się ściganiem szczególnie groźnych przestępców oraz kontrwywiadem. Media zaczęły unikać tematu Men in Grey, zrzucając winę na tak zwanych adeptów Craftu. Ofiary stały się w opinii społecznej przestępcami. Jednak nie zatarło to pamięci o Szarych Płaszczach.
Zaniepokojony król powołał do życia agencję SMARTii, powszechnie nazywaną po prostu Białą Gwardią. Elitarną grupę komandosów, wyszkolonych i wyposażonych specjalnie do walki z przeciwnikami o nadnaturalnych zdolnościach. Ale nawet to nie pomogło. Men in Grey pozostawali nieuchwytni. Cicha wojna na wyniszczenie nadal trwała, zamaskowana pod pozorami prawa i porządku. Lokalni książęta zdecydowanie popierali SHIELD, obawiali się bowiem groźnej obecności Białych Gwardzistów odpowiadających bezpośrednio przed władcą Xentar. Król natomiast wiedział o machinacjach, ale bez dowodów ryzykowałby otwarty bunt książąt. Kraj zaangażowany był w galaktyczny konflikt, wojna domowa stałaby się gwoździem do trumny. Jednakże pozakulisowe przepychanki pomiędzy SHIELD i SMART wydawały się nie mieć końca, gdyż Biali Gwardziści byli potężni ale bardzo nieliczni.
I wtedy pojawił się ON. Potężny „archanioł” dzierżący ognisty miecz. Był pierwszym normalnym człowiekiem, który poważył się zaatakować Men in Grey. Taka przynajmniej panowała opinia. Nazywano go różnie: człowiek tysiąca śmierci, The Neverdead, The Living One. Wysocy Elfowie określali go w swoim języku mianem N'daethedd D'ahhoinn, czyli „nieśmiertelny śmiertelnik”. Ale najpowszechniej i najchętniej był nazywany innym imieniem bojowym. The Archangel. Wieść o nim błyskawicznie obiegła Great Kingdom. Ów tajemniczy heros stał się symbolem nadziei w najczarniejszych momentach ludzkiego życia. Obawiano się publicznych dyskusji na jego temat. Nikt nie miał ochoty stanąć twarzą w twarz z Szarymi Płaszczami. Ale legenda o Archangelu rosła w miarę kolejnych wyczynów. Nikogo nie obchodziło, kim on tak naprawdę jest. Ale dla wielu bardzo ważny był fakt, że ktoś taki istnieje. Człowiek, nad którym śmierć nie ma władzy. Ten, który był, jest i zawsze będzie.
Great Kingdom upadło. Cywilizacja ludzi zniszczyła samą siebie. Trwały i stabilny na pozór świat supernowoczesnej ludzkiej technologii obrócił się w proch w jednym, oślepiającym, termonuklearnym błysku. A potem nadszedł pierwszy dzień trzynastego tysiąclecia. Armageddon. Magiczny kataklizm o niespotykanej sile. Zerwana została jakakolwiek łączność pomiędzy ludzkimi osadami. Miasta, drogi, linie energetyczne - wszystko to zostało doszczętnie zniszczone. Przestała istnieć jakakolwiek władza czy porządek. Magia ponownie wyszła z ukrycia i opanowała zrujnowany świat, triumfując na gruzach nowoczesnej technologii. Natura błyskawicznie wykorzystała szansę. Pełne zwierząt i magicznych potworów puszcze rozrosły się tak, że podróże z osady do osady przestały być możliwe dla większości ludzi. Zdezorientowani śmiertelnicy powrócili do prastarych nazw, wziętych z języka długowiecznych Wysokich Elfów. Nazw tych przez tysiąclecia używali jedynie izolowani od społeczeństwa Magowie. Nastała Era Chaosu. Zmieniło się wszystko. Wszystko, tylko nie legenda o Archangelu. Bo w przeciwieństwie do Great Kingdom, legenda była niezniszczalna.

Epizod 0 - Cień śmierci

Najpierw było białe światło, potem zimna biel. Oślepiająco jasna pustka portalu stworzonego przez Kryształ Natury wessała podróżnika i w ułamku sekundy rzuciła go tysiące kilometrów od miejsca, z którego wyruszył. Ale nicość ustąpiła nagle miejsca mrokowi pochmurnego nieba i szarości skalistej ziemi. A potem były ręce i nogi zawieszone w powietrzu. Był gwiżdżący w uszach wiatr oraz kamieniste dno wąwozu pędzące mu na spotkanie. Ból rozszarpywanego przez ostre skały ciała. Aż wreszcie wszystko pochłonęła ciemność.
Reiko Okami oczywiście nie pierwszy raz podróżował z pomocą elfickich Kryształów Natury, ale pierwszy raz został przechwycony. Teoretycznie zawsze istniało takie niebezpieczeństwo. Kryształy Natury nie transportowały drogą teleportacji, tylko za pomocą transmisji w polu Magii, co umożliwiało przechwycenie przesyłki po drodze. Coś takiego było jednak tak trudne do przygotowania i przeprowadzenia, że nawet Magowie woleli inne metody. Wypluty wysoko w powietrzu młodzieniec roztrzaskał się o górskie skały. Taki wypadek oznaczałby koniec każdego człowieka w ReWorld. Każdego, poza Reiko. Okami nie miał w żyłach ani kropli krwi innych ras, a jednak był inny od pozostałych ludzi. Wielokrotnie wymierzano mu potężne ciosy i rozrywano jego ciało na kawałki, a i tak zawsze budził się co najwyżej lekko oszołomiony. Nie imała się go również starość. Nie był jednak z tego wszystkiego zadowolony. W praktyce bowiem jego przypadłość wiązała się z wiecznym cierpieniem, wiecznym bólem, wiecznym oglądaniem śmierci innych. Śmierć nieustannie ścigała Okamiego. Czaiła się z daleka niczym złodziej, nie mogąc go dopaść. Dopadała jednak innych, przypominając mu o swojej obecności. Czasami Reiko myślał, że to z powodu jego nieśmiertelności umierają inni. Przychodziło mu nieraz do głowy, że to zemsta. Zemsta ze strony śmierci za jej bezradność wobec niego.
Reiko Okami był Messulethe, Mordercą Magów posługującym się w walce Magią, energią ciała i energią umysłu. Od niepamiętnych czasów istniało powiedzenie „Messulethe znaczy śmierć”. Profesja Messulethe oznaczała coś gorszego niż bycie trędowatym. Umiejętności Messulethe w ogromnym stopniu narażały na rezonans ciemnych uczuć, co prowadziło większość Morderców Magów na ciemną stronę. Okami stanowił wyjątek, ale przecież nie miał tego napisanego na czole.
Reiko nie był w Parn od dwunastu tysięcy lat, chociaż tu się wychował. Uciekł stąd, wyrzucił z pamięci przeszłość, dawne imię i dawne znajomości. Odchodził jako bezimienny zbieg oskarżony o ludobójstwo i ścigany listem gończym. Złowrogi adept Craftu. Kiedyś tacy jak on mieli wielkie szczęście, jeśli dożywali aresztowania. Teraz wracał tu jako żywa legenda. Pomimo to nie miał złudzeń, że ktoś go radośnie powita. Messulethe nigdy nie bywali witani. Ale wyszedł z założenia, że kiedyś i tak będzie musiał wrócić.

* * *

Kamieniste dno wąwozu było pozbawione jakichkolwiek atrakcji. Straż w takim miejscu nadwyrężała nawet niepojętą cierpliwość Niezmarłego. Niemniej gargulec czekał na swą ofiarę - wtopiony w otaczające go skały, niezauważalny, niewidoczny, zmieniony w kamienną statuę i niemal martwy. Zimny potwór, ożywiany wyłącznie płonącym w jego ciele magicznym zaklęciem. Miał pojmać więźnia. I zamierzał wypełnić zadanie, bo służba u tego nudnego Maga, który go stworzył, trwała zdaniem kamiennego monstrum i tak zbyt długo. Ale ten jeden raz będzie jeszcze cierpliwy. Ten jedyny raz.
Nagle powietrze ponad wąwozem błysnęło i zafalowało. Z wysoka spadł bezwładny kształt ludzki. Wysoki i niewiarygodnie chudy młodzieniec o ciemnobrązowych włosach, odziany w dziwne, srebrne ubranie ze złotymi pasami po bokach nogawek i rękawów. Okulary na nosie intruza były natomiast nie lada atrakcją. Tylko krasnoludowie pamiętali jeszcze sztukę ich wyrabiania. Niezmarły dostrzegł także nikły blask runów na skórzanych rękawicach i butach. Peleryna nieznajomego załopotała w powietrzu i owinęła się wokół jego sylwetki, skutecznie uniemożliwiając zorientowanie się w porę w sytuacji. Gargulec nawet nie depetryfikował. Upadek z tej wysokości musiał być dla człowieka śmiertelny. A jeśli nie upadek, to na pewno lądowanie na ostrych skałach.
Ale coś było nie tak. Rozszarpane na skałach szczątki błysnęły, jęknęła przestrzeń, zadrżała ziemia. W powietrzu zamigotał kolisty symbol. Piktogram, na widok którego każdy, kto go rozpozna, powinien zadrżeć. Gargulec jednak nie wiedział z czym ma do czynienia. Zapomniana przez świat potężna, prastara Magia z przeszywającym świstem obudziła się do życia. Zmiażdżony tors i pęknięta czaszka nieznajomego drgnęły, przenikająca powietrze energia potoczyła je po kamieniach. Magiczny symbol zapłonął jeszcze potężniej i pokrwawione fragmenty zwłok z wolna poszybowały w górę, koncentrując się wokół tułowia i głowy. Blask Magii i suchy trzask uwalnianej w przestrzeń ogromnej energii. Strzępy ubrania, fragmenty skóry, mięśni, krople krwi - wszystko to zawirowało w powietrzu. Twarz z wolna zaczęła przybierać rozpoznawalne kształty, a oderwane członki przyrastały do korpusu. Krew wąskimi strużkami wlewała się w głąb otwartych jeszcze ran, zrastała się rozerwana skóra. A po chwili na skałach leżało znów kompletne ludzkie ciało pokryte strzępami srebrzystego ubrania. Dziwny materiał nie dawał się porwać podmuchom wiatru. Wydawało się wręcz, że poszczególne strzępy stopniowo łączą się ze sobą.
Półnieśmiertelnyiii? Gargulec nawet się z tego ucieszył: będzie więcej zabawy. Zwykli ludzie byli tak paskudnie delikatni. Monstrum nie uznało jednak za stosowne sprawdzić, czy cel jeszcze żyje i czekało spokojnie w bezruchu. Po kilkunastu godzinach stw miał już niemal pewność, że kiedy nieznajomy się przebudzi, to będą kłopoty. Tak długo regenerowały się z reguły tylko istoty niewyobrażalnie potężne. Dlatego monstrum cieszyło się każdą spędzoną w spokoju chwilą.
Ponad więźniem i jego strażnikiem unosiła się kobieca postać. Niewidzialna, niesłyszalna i niewyczuwalna dla innych kobieta‑duch spoglądała na nieprzytomnego Okamiego z lekkim niesmakiem. Tak łatwo dał się podejść.
Kiedy Okami się przebudził, była już noc. Wiedziony odruchem bojowymiv nie otworzył oczu ani nie poruszył się po przebudzeniu. Wyczuł, że jego magiczne ubranie już się zregenerowało, ale większość inwentarza i tak została zniszczona na skutek upadku. Zlustrował otoczenie wszystkimi zmysłami Messulethe, poza Internal Eyev, kte było łatwo wyczuwalne w polu Magii. Niewiele się dowiedział. Najwyraźniej w pobliżu nie było żywych istot. Chociaż zaraz... Tak, po chwili Reiko wyczuł kogoś, jakąś kobietę. Nieznajoma była zdenerwowana, najwyraźniej umykała przed pogonią. Wysoko w powietrzu Okami dostrzegł nikłe kobiece sylwetki w postrzępionych szatach. Wiedźmy! To mu dawało dwie informacje. Po pierwsze: najwyraźniej wylądował w Gach Za Mgłą, nie w Zapomnianym Lesie, czyli w sumie niedaleko celu. Po drugie: wiedźmy ścigały tę tajemniczą kobietę, ale najwyraźniej bały się zmierzyć z nią bezpośrednio. Tymczasem intruzka zbiegała już po kamienistym zboczu wąwozu...
O wiedźmach niewiele było wiadomo. Nie lubiły się z Magami, którzy patrzyli na nie z góry. Nie tolerowały wtrącania się w swoje sprawy. Były zamkniętą społecznością o wybitnie feministycznym charakterze. Wieść niosła, że rzadko wiązały się na stałe z mężczyznami i że często sypiały także z kobietami. Tradycyjnie nienawidziły się z Szarymi Elfkami, choć jednocześnie krążyły pogłoski o tym, że klan Death‑Root przewodzący wiedźmom jest z tą rasą spokrewniony. Reiko był zdania, że wiedźmy po prostu chciały mieć mężczyzn Srebrzystego Ludu dla siebie. Nie bez powodu zresztą o pewnego rodzaju kobietach mówiło się wśród herosów „nienasycona jak wiedźma”.
- Troje to już tłum - mruknęła unosząca się blisko Okamiego niewidzialna kobieta imieniem Angie Grabov. - Ciekawe, co na to ten kamienny osioł. Coś mi mówi, że on nie lubi tłumów.
Reiko w jednej chwili zerwał się na równe nogi, przywołując z pamięci piktogram materializujący energomiecz. Nie sięgnął jednak Aurą w stronę oręża, nie aktywował go. Nie chciał walczyć. Chciał porozmawiać. Nieznajoma była wysoką i piękną kobietą, o smukłej i wiotkiej sylwetce. Jej ruchy cechowała gracja i zręczność właściwa tylko Elfom. Ani razu się nie zachwiała na śliskich i stromych kamieniach. Białe, jedwabiste włosy przybyszki spływały aż za ramiona. Na jej plecach widniał potężny, stalowy łuk refleksyjny i kołczan strzał. Była to broń wymagająca potwornej siły. Tylko przedstawicielka jednej rasy byłaby skłonna walczyć taką bronią. Szara Elfka.
Wojowniczka na widok Okamiego zręcznie skręciła, w jednej chwili zdjęła w biegu łuk z pleców, kładąc strzałę na cięciwie. Widząc jednak uniesioną w pokojowym geście dłoń Reiko opuściła broń. Ani na chwilę nie przerwała skakania po głazach.
- Wiedźmy! - krzyknęła ostrzegawczo w stronę Okamiego. - Chodź!
Nie bawiła się w dystyngowaną mowę, co tylko potwierdzało jej pochodzenie. Wysokiej lub Leśnej Elfce to samo ostrzeżenie zajęłoby pięciokrotnie więcej czasu.
Ruszył w stronę nieznajomej. Nagle pobliskie głazy zalały się krwistoczerwoną łuną Czarnej Magii, błysnęły w ciemności groźne ślepia. Ciało Reiko obróciło się niczym pchnięte niewidzialną sprężyną, z sykiem wyrosła z rękojeści różnobarwna klinga energomiecza. Grzmot. Prostujący sylwetkę gargulec rozpadł się, trafiony lecącym z naddźwiękową prędkością pociskiem. To Elfka ugodziła agresora strzałą. Ale bestia po chwili scaliła się na powrót. Gargulce łatwiej pokonać niż zniszczyć.
Messulethe wykonał kilka lekkich kroków w bok, młynkując trzeszczącym ostrzem energii. Elfka tymczasem zbiegła na dno wąwozu trzymając łuk gotowy do strzału. Stanęli obok siebie.
- Pułapka! - rzuciła Elfka. - Czekał tu na któreś z nas. Jestem Danna Voll`Tae.
Większość herosów miała zwyczaj ukrywania swojej tożsamości przed osobami niepowołanymi przez podawanie prawdziwego imienia i nazwiska, które nie były powszechnie znane. Nie było to kłamstwem, ale Okami i tego wolał unikać. Wypracował już sobie tekst na takie okazje.
- Moje imię nic ci nie powie - skrzywił się, uważnie lustrując gargulca. Przeciwnik nie wyglądał na słabeusza. Najwyraźniej jakiś Mag naprawdę się postarał.
- Jak cię zwą? - Danna była bardzo konkretna, jak na kobietę.
Nie dała mu wyboru. Pytała niemal wprost o imię bojowe. Reiko Okami nigdy nie kłamał, a nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby wzbudzenia podejrzeń Szarej Elfki otwartą odmową.
- Nazywają mnie Archangel - odpowiedział niechętnie. Nie lubił się chwalić swoim imieniem bojowym. Z satysfakcją jednak usłyszał, jak Elfka wciągnęła ze zdumieniem powietrze.
- TEN? - spytała kobieta. Otrzymawszy potwierdzenie, dodała: - To zaszczyt walczyć u twego boku.
W tej chwili jednak gargulec wybił się błyskawicznie w powietrze. Wylądował tuż obok nich. Zamierzył się do ciosu. HUK! Strzała Danny odrąbała przeciwnikowi prawe ramię. Odruch rzucił Okamiego w bok, opierając się na lewej dłoni Messulethe ciął energomieczem, wykonał gwiazdę, stanął ponownie na nogach. Kamienne skrzydło gargulca już się składało na powrót w całość. Niezmarły uderzył w grunt czerwonawym promieniem, zamieniając krzew w kamień. Okami i Elfka wykonali oszczędne uniki, wzięli przeciwnika między siebie. Gargulec skoczył, Danna wykorzystała to, posyłając w ślad za nim z głośnym hukiem trzy kolejne strzały. Reiko Okami złożył dłonie ponad głową. Ziemia zaczęła drżeć. Świat na moment zamarł, czując nikły powiew zbierającej się do ciosu potężnej Magii. Słowa wypowiedziały się niemal same. Były jak klucz, otwierający drzwi do innej rzeczywistości. Magia, Aura i PSI Okamiego skoncentrowały się wokół tych słów, nadając im realną moc. Zamieniając puste słowa w broń, zdolną spopielić przeciwnika. Zamieniając zwykły, ludzki głos we wstrząsające nieboskłonem, odbijające się i powracające falami potężne wołanie.

- Ognista pięść olbrzyma!

Reiko Okami czuł smutek i gniew za każdym razem, gdy wypowiadał te słowa. Jego firmowe uderzenie oryginalnie pochodziło z języka angielskiego. Zawierało głęboko zaszytą aluzję do czasów Xentar. Aluzję zrozumiałą tylko dla niego samego. To właśnie ukryte znaczenie spowodowało, że ten atak stał się ulubioną bronią i znakiem rozpoznawczym jego samego jako Archangela.
Gargulec skrzyżował szpony przed sobą w beznadziejnym bloku. Jaskrawy podmuch energii obrócił go w proch. Czy to koniec? Nie! Przeciwnik wyłonił się ze skalistego podłoża tuż obok Okamiego i wgniótł go jednym uderzeniem w ścianę wąwozu. Już po chwili znikł w głębi gruntu i wyłonił się obok Danny. Elfka odskoczyła, ale padła, chwycona pazurzastą dłonią za kostkę. Krzyk. Potężne uderzenie zmiotło kobietę jak piórko, wybijając nią całkiem sporą niszę w skalistej ścianie. W przypadku ludzi uderzenie z taką siłą o skały byłoby śmiertelne. Danna była jednak Szarą Elfką. Jej magicznie wzmacniane ciało posiadało nadnaturalną siłę i odporność, a przy tym było obdarzone ogromnymi możliwościami regeneracyjnymi.
Gargulec obrócił się powoli w stronę Okamiego...
Messulethe usłyszał odbijający mu się w głowie krzyk Elfki. Krzyk bólu, strachu, rozpaczy. Taki, jak wtedy... We wnętrzu Messulethe obudziła się uśpiona bestia. Wewnętrzna siła, którą młodzieniec nazwał Demonem, znów podnosiła głowę... Reiko wiedział, że nie powinien się zgodzić, nie powinien dać się ponieść emocjom, ale gniew Demona rezonował z jego własnym gniewem. Powalony na ziemię Archangel powoli podniósł głowę, spojrzał na stojącego ponad nim nieumarłego potwora. W ciemnoniebieskich oczach Messulethe pojawiło się coś nowego: blask i moc. Potęga przekraczająca jakiekolwiek ludzkie i nieludzkie wyobrażenia. Nienawiść wykraczająca poza jakiekolwiek granice zdrowego rozsądku. W tych oczach pojawiła się wieczna ciemność, bezdenna otchłań mąk. Pojawiła się w nich krew i zagłada, tortury, ogień i śmierć.
- Nie powinieneś... - głos wydobywający się z ust Okamiego charczał z wysiłkiem, dławił się słowami, rezonował echem niezmierzonej mocy. - Nie powinieneś tego robić... bo teraz... ja... ROZERWĘ CIĘ NA STRZĘPY!
Oczy Okamiego rozjaśnił na krótką chwilę oślepiająco jasny, wibrujący blask - niczym piorun zwiastujący burzę. Messulethe zerwał się błyskawicznie, uniósł prawą pięść do potwornego ciosu. Ziemia ponownie zaczęła drżeć, postać Reiko oblała się nadnaturalną poświatą. Uderzenie! Cios jak piorun, jak młot, niepowstrzymany, niespodziewany, niemożliwy do zatrzymania, niemożliwy do zniesienia... Cios jak odłam słońca! Gargulec w jednej chwili rozpadł się w proch, rażony mocą daleko przekraczającą siłę zaklęcia wiążącego go ze światem materialnym.
Reiko Okami nagle zachwiał się. I padł na twarz, na skały. Nie usłyszał już łoskotu odsuwających się kamieni, nie poczuł obejmujących jego twarz pokaleczonych rąk Szarej Elfki. Zapadł w głęboką, spokojną ciemność...
- Jesteś... - szepnęła nad nim Danna. - Czekaliśmy tak długo, a ty byłeś tuż obok. Jak to się stało, że cię nie poznaliśmy?

* * *

Okami odzyskał przytomność i natychmiast otrzeźwił go blask słońca, oświetlającego wąwóz. Wstał, krzywiąc się z bólu. Jego ciało jeszcze nie doszło do pełnej sprawności, zasoby manavi też się nie zregenerowały. Natychmiast jednak zapomniał o bólu na widok trupów. Skaliste dno wąwozu było czerwone od krwi. Obgryzające zwłoki wilki odbiegły na bezpieczną odległość, po chwili niechętnie odeszły. Jedno z ciał spowodowało, że Reiko potrząsnął ze zdumieniem głową, jakby chciał się otrząsnąć ze snu. Pokrwawiona, poszarpana pociskami do samych mięśni leżała na skałach Szara Elfka, Danna Voll`Tae... Prawą dłonią daremnie próbowała zatamować krwawienie z rozdartej tętnicy szyjnej. Okami podbiegł i założył na ranę barierę Aury. Dopiero teraz z bliska dostrzegł, że Szara Elfka musiała być młoda jak na standardy tej rasy. Zauważył też, że białka jej oczu nadal mają lekko żłtawy odcień. Walczyła z wiedźmami w postaci bestii... Próbowała go bronić...
- Poznałam cię... - szepnęła cicho po chwili, bezradnie układając głowę na kamieniach. Jej głos rwał się i drżał z wysiłku. - Ognistoręki... Płomiennooki... wreszcie cię znaleźliśmy... po tylu wiekach...
- Nic nie mów - położył jej palec na ustach. - Jesteś słaba.
- Nie przeżyję - odparła ze słabym uśmiechem. - Próbowałam cię bronić... Walczyłam... ale było ich zbyt wiele... Wybiłam je, ale... Przepraszam...
- Nie przepraszaj - skrzywił się. - To ja je tu ściągnąłem. Zabiłem komara, a przyciągnąłem w zamian całe stado... Naraziłem cię, a teraz nie mam mocy, by cię wyleczyć.
- Jak tylko poczułam twoją Magię... wiedziałam, że to ty... - uśmiechnęła się umierająca Elfka. - Czułam, że cię znajdę... Marzyłam, byś wybrał... właśnie mnie... Bym to ja była... tą obiecaną... i wypełniła odwieczne przeznaczenie... naszego rodu... Ale los ze mnie zakpił... Byłam tak blisko... Tak blisko...
Okami nie rozumiał nic z tego, co mówiła. Ale w takiej chwili nie należało prosić o wyjaśnienia. Zresztą tyle dziwacznych wspomnień tłukło mu się nieraz po głowie. Obcych wspomnień z innych czasów i miejsc. Może i to kiedyś się jeszcze wyjaśni.
- Dorothy, moja towarzyszka, kobieta... Porwał ją... Ozuno, Mag... Zniewolił ją... - Danna najwyraźniej coraz gorzej się czuła, robiła coraz większe przerwy między zdaniami. - On chce... chce by zabijała... dla niego. Musisz ją... Musisz... Obiecaj. Jeśli coś do mnie... chociaż sympatię... obiecaj mi to. Proszę... - ostatni wyraz wypowiedziała tak miękkim głosem. Nikt jeszcze do Reiko takim tonem nie przemawiał, nikt mu nie patrzył w oczy z taką gorącą prośbą, z takim bezbrzeżnym oddaniem, z takim uwielbieniem. Nigdy nie potrafiłby tego zignorować.
Messulethe czuł się obezwładniony tym obcym uczuciem, które go nagle opanowało. Nie byłby w stanie odmówić nawet, gdyby chciał, a nie chciał. Poza tym nie mógł przecież odmówić umierającej Szarej Elfce z książęcego rodu Voll`Tae. Być może była to ostatnia Szara Elfka tak wielkiej krwi. Spojrzał dziewczynie w oczy, kiwnął głową. Uśmiechnęła się. Danna przez chwilę leżała z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem na twarzy. Jeżeli to, co mówiła o swoim rodzie i jego przeznaczeniu, nosiło jakieś znamiona prawdy, to nie było dla niej większego szczęścia niż świadomość, że nie jest mu obojętna. Zresztą, jak niby nie polubić tej ślicznej i odważnej Szarej Elfki? Wiedziała, że przybierając postać bojową skazuje się na niechybną śmierć, musiała też znać opowieści o jego nieśmiertelności. A mimo to poświęciła świadomie swoje życie, byle tylko go nie opuścić w potrzebie. Dla Reiko, przyzwyczajonego do niedźwiedzich przysług, bezczelnych zdrad i nieczystych zamiarów, było to bezdyskusyjne bohaterstwo.
- Marzyłam... że cię spotkam... - dziewczyna ledwie utrzymywała powieki w górze. - Czułam to... A teraz... muszę umrzeć... Gdybym mogła... powiedzieć innym...
Wyczerpana mówieniem Szara Elfka zamknęła oczy, oddychając ciężko. Okami czuł się rozdarty na pół. Nienawidził takich chwil. Nienawidził być bezradnym wobec cierpienia innych. Niestety nic nie mógł zrobić. Szarzy Elfowie należeli do ras prawie wymarłych. Żyli jeszcze tylko tu i ówdzie w górach. Tępiły ich wiedźmy, Magowie, ludzie. Inni Elfowie zupełnie się ich losem nie przejmowali. Były nawet teorie, że Szarzy Elfowie tak naprawdę wcale nie są Elfami. W każdym razie oni ginęli. Tak jak ta dziewczyna.
- Zimno mi... - jęknęła cicho. - Przytul mnie...
Uśmiechnęła się, gdy spełnił jej prośbę. I tak uśmiechnięta i spokojna wydała ostatnie tchnienie. Okami wstał dopiero po długiej chwili. Przywołał energomiecz, zarzucił ciężkie ciało Elfki na plecy i ruszył powoli. Miał jeszcze co najmniej dwie rzeczy do zrobienia. Pochować tę wojowniczkę i wypełnić jej ostatnią prośbę. Wiedział, gdzie mieści się zamek Ozuno, Czarnego Maga. Nie było to daleko. Ozuno nie był nawet członkiem Rady Parn, więc do wybitnych Magów się nie zaliczał. Ale wejść do jego zamku i wyjść w całości raczej nie będzie łatwo.
Chociaż z drugiej strony co takiego mogło go w tym zamku spotkać? Okami nie mógł przecież umrzeć. A nawet jeśli, to myśl o śmierci wcale nie robiła na nim wrażenia. Próbował przecież umrzeć już niezliczoną ilość razy.
Na samą myśl o losie tej Elfki Reiko Okami poczuł, jak jego krew przemienia się w rozpalone żelazo. Nie pozwoli, by jej śmierć poszła na marne! Prawo zemsty i krwi musi zostać wypełnione. Oko za oko, ząb za ząb, krew za krew i życie za życie. Nie wolno mu się wycofać. Archangel zawsze dotrzymuje słowa!

palosz : :